Grudniowa wishlista - urodziny i gwiazdka
6 grudnia 2015
15 komentarzy
Grudzień to dla mnie szczególny miesiąc. W tym roku to nie tylko świętuję Mikołajki, urodziny czy Święta Bożego Narodzenia, ale także zmianę pracy, dlatego jeśli nie wszystkie moje marzenia spełni Mikołaj czy moi najbliżsi, to na pewno prezent kupię sobie sama. Zdaję sobie sprawę, że część z tej wishlisty dopiero zrealizuję w przyszłym miesiącu (po wypłacie;)). Was pragnę zapoznać z moimi małymi marzeniami.
Dużo nowości - Meet Beauty, Wygrana, Rossmann -49%, Spotkanie Blogerek i inne
30 listopada 2015
24 komentarze
Mało pisania, więcej zdjęć - ja uwielbiam przeglądać Wasze nowości. Mnie się trochę tego uzbierało, więc oglądania będzie sporo. Obawiam się także, że pominę chronologię, bo najprawdopodobniej jest to zbiorczy haul z trzech miesięcy, dlatego wybaczcie mi luki w pamięci.
Konferencja Meet Beauty - prezenty
KONKURS - DO WYGRANIA 3 NAGRODY!
29 listopada 2015
2 komentarze
Wspólnie z firmą PPHUD AYURVEDIK zapraszamy do konkursu !!! Konkurs organizowany jest na moim fanpage'u tutaj. Jest spora szansa na wygraną, ponieważ wygrywają 3 osoby, a do tej pory są tylko dwa zgłoszenia ;)
Do wygrania 3 sztuki kremu KAILAS 8g (1 krem dla 3 osób).
Nie znacie jeszcze kremu KAILAS ? sprawdźcie opis:
https://www.facebook.com/ notes/ kailas-ajurwedyjski-krem-z- himalajskich-ziół-na-probl emy-skórne/ kailas-ajurwedyjski-krem-z- himalajskich-ziół-na-probl emy-skórne/324913374264545
Aby wygrać należy:
1. Być lub zostać fanem profilu Addicted to cosmetics
2. Być lub zostać fanem Profilu Kailas - ajurwedyjski krem z himalajskich ziół na problemy skórne
3. Polubić i udostępnić na swojej tablicy zdjęcie konkursowe
4. W komentarzu (tutaj) odpowiedzieć na pytanie konkursowe: Do jakiego celu użyłabyś ziołowego kremu Kailas? Liczy się Twoja kreatywność, forma dowolna.
Konkurs trwa 3 tygodnie czyli od 12.11.2015 do 3.12.2015
Wyniki konkursu będą dostępne na stronie i blogu w ciągu 3 dni od daty zakończenia konkursu.
Do wygrania 3 sztuki kremu KAILAS 8g (1 krem dla 3 osób).
Nie znacie jeszcze kremu KAILAS ? sprawdźcie opis:
https://www.facebook.com/
Aby wygrać należy:
1. Być lub zostać fanem profilu Addicted to cosmetics
2. Być lub zostać fanem Profilu Kailas - ajurwedyjski krem z himalajskich ziół na problemy skórne
3. Polubić i udostępnić na swojej tablicy zdjęcie konkursowe
4. W komentarzu (tutaj) odpowiedzieć na pytanie konkursowe: Do jakiego celu użyłabyś ziołowego kremu Kailas? Liczy się Twoja kreatywność, forma dowolna.
Konkurs trwa 3 tygodnie czyli od 12.11.2015 do 3.12.2015
Wyniki konkursu będą dostępne na stronie i blogu w ciągu 3 dni od daty zakończenia konkursu.
Essie Good to Go vs Seche Vite | Porównanie
24 listopada 2015
7 komentarzy
Każda z nas marzy o idealnie pomalowanych paznokciach, każda z nas nie może się doczekać, aż wyschnie jej lakier i może powrócić do swoich obowiązków. Nie wiem jak kiedyś mogłam żyć bez top coat’u przyspieszającego wysychanie lakieru. Zupełnie przez przypadek dowiedziałam się od koleżanki o istnieniu Essie good to go, koleżanka bardzo chwaliła właściwości tego wysuszacza do lakieru. Wtedy Essie były dostępne w zasadzie tylko w Super Pharm i dopiero ich sława zaczęła się rozkręcać. Co jednak sprawiło, że zakochałam się właśnie w Essie good to go? Otóż tylko Essie działa ekspresowo. Lakier po położeniu tego top coat’u wysycha natychmiast. Czego chcieć więcej? Ja oczekiwałam od niego, aby przedłużał trwałość lakieru, tak aby wytrzymały bez uszczerbku przez około 5 dni. I tak właśnie działa. Manicure mogę z powodzeniem nosić przez minimum 5 dni. Kolejnym plusem GTG jest to, że nabłyszcza lakier, pozostawiając efekt żelowych paznokci. Wygodny, szeroki pędzelek pomaga w szybkim użyciu, dzięki niemu nakładamy idealną warstwę. Ja nie zauważyłam, żeby Essie obkurczał lakier. Jak używać Essie good to go, aby lakier szybko wysechł? Otóż należy pamiętać, aby każda z warstw lakieru była dokładnie położona na paznokieć i trochę sama przeschła. Po użyciu mojego ulubionego top coat’u z powodzeniem mogę kłaść się do łóżka, a rano wstanę z nietkniętym manicure. Polecam Essie, gdyż sprawdza się z każdym lakierem i każdą bazą. Moim zdaniem nie gęstnieje tak szybko jak Seche Vite. Gdzie można dostać Essie GTG? Ja kupuję w Super Pharm, Hebe. Czasem też jest dostępny w drogeriach internetowych i na allegro. Ale odnoszę wrażenie, że coraz trudniej go dostać. Kiedyś mój mąż specjalnie pojechał w delegację, aby mi go kupić w Berlinie, bo we Wrocławiu za chiny ludowe nie mogłam go znaleźć. Cena Essie Good to Go to 35 zł bez promocji za 15 ml.
Gdybym miała wybierać Essie Good to go czy Seche Vite? No cóż wybór jest ciężki. Seche Vite w porównaniu do Essie dosyć szybko gęstnieje. Jednak, aby przedłużyć mu trwałość wystarczy użyć Seche Restore. Seche Vite coraz lepiej jest dostępny stacjonarnie, można już go dostać w Super Pharm, i cena wcale nie jest wyższa jak w drogeriach internetowych. Za 20 zł bez promocji, podobnie za tą cenę możemy go kupić na allegro. Czy Seche Vite sprawdza się jako wysuszający top coat? Dla mnie relacja z tym wysuszaczem to takie „love-hate relationship”. Czasem gdy nałożę odpowiednią warstwę, odczekam swoje pomiędzy warstwami lakieru, to uda mi dostać zamierzony efekt. Jednak niestety obkurcza lakier w dosyć widoczny sposób i często-gęsto zaraz po aplikacji mam starte końcówki. Dlatego bardzo ważna jest tutaj uważność przy malowaniu tym top coatem. Pędzelek też tutaj bardziej na minus, jest mało giętki i trudniej się nim maluje. Tak samo jak Essie przedłuża trwałość lakieru i pięknie nabłyszcza. Wiem, że są zwolenniczki Essie i są zwolenniczki Seche Vite. Na blogach możemy znaleźć sporo recenzji tych top coat’ów. Ja ich mogę stosować zamiennie, jednak przyjaciółce poleciłabym z czystym sumieniem Essie Good to go.
A Ty co wybierasz: Essie Good to Go czy Seche vite?
Avene Cleanance, czyli żel oczyszczający dla skóry z problemami
17 listopada 2015
13 komentarzy
Od dłuższego czasu zmagam się z trądzikiem, z różnymi skutkami. Raz jest lepiej, raz, gorzej. Po pierwsze mam dużo zaskórników zamkniętych (tzw. kaszka) oraz ropne wypryski. Póki co obrażona jestem na dermatologów i omijam ich szerokim łukiem, dlatego staram się sobie radzić sama, za pomocą dermokosmetyków. Moim zdaniem najważniejszym punktem pielęgnacji cery trądzikowej jest oczyszczanie. Od zawsze dla mnie pierwszym krokiem w pielęgnacji jest umycie buzi. Dlaczego do tego kroku używam właśnie żelu Avene Cleanance? Przekonacie się z poniższej recenzji.
AVENE CLEANANCE – DZIAŁANIE
Zadaniem żelu do mycia twarzy jest przede wszystkim oczyszczanie. Za pomocą właśnie tego kosmetyku pozbywamy się nadmiaru łoju. Jednak środek do mycia musi być jednocześnie łagodny, aby ukoić podrażnienia i nie spowodować nowych.
AVENE CLEANANCE – SKŁAD
Może i nie jest to kosmetyk naturalny, ale skład tego żelu też nie jest najgorszy. Substancją myjącą jest glukozyd decylowy (decyl glucoside), który nie ma właściwości drażniących. Może być uważany za jeden z najłagodniejszych środków powierzchniowo czynnych i dlatego stosowany jest, m.in. w preparatach dla dzieci.
AVENE CLEANANCE – MOJA OPINIA
Już po pierwszym umyciu żelem Avene przekonałam się o tym, jak bardzo oczyszcza. Skóra skrzypiała jak talerze Bożeny Dykiel. A co najważniejsze, nie podrażnia i nie przesusza. Moja cera nie ma skłonności do przetłuszczania się, rzadko nawet się błyszczy, a środki przeznaczone do cery trądzikowej mocno mnie podrażniają i wysuszają. Jednak ten żel pozostawia skórę czystą, ale nie wysuszoną. Cleanance żel nie sprawia uczucia ściągnięcia skóry. W aptece pani poinformowała mnie, że żel ten to koncentrat, dlatego wystarczy użyć odrobinę do umycia buzi (ciekawe czy za 1 grosz umyje 15 twarzy? ;)). Jest on bardzo wydajny, i udawałam, że nie widzę, gdy mąż mi go podbierał. Wielkim plusem tego żelu jest też zapach, mega orzeźwiający, delikatny i ładny (jak mydełko). Pomysłowe jest także zamknięcie, bardzo wygodne i praktyczne podczas podróży, na pewno nic się nie wyleje (choć nadal wolę pompki). Nie ma w składzie SLS’ów, dlatego śmiało polecam wszystkim rodzajom cery. Minusem na pewno tego żelu jest fakt, że nie nadaje się kompletnie do oczu, powodując ich pieczenie. Ja jednak do demakijażu używam kosmetyków do tego celu przeznaczonych, nie żeli, które używam do mycia. Jeśli chodzi o eliminowanie zaskórników oraz ropnych zmian, to niestety w tej kwestii sam żel nie wystarczy. Oczyszczona skóra, to skóra, gdzie nie namnażają się nowe bakterie (czyli wyprysków było zdecydowanie mniej), jednak kompletnie ich się na pewno nie pozbyłam. Prędko też się nie pozbędę :(
Podsumowując żel Avene Cleanance jest bardzo dobry dla cery tłustej i trądzikowej, jednak sprawdzi się także u osób z cerą mieszaną i normalną. Spełnia obietnice producenta. Wpływa na poprawę stanu skóry, nie powodując nowych podrażnień i wyprysków. Oczyszcza pory w widoczny sposób. Należy jednak pamiętać, że żel to nie jedyny krok w pielęgnacji, i należy do niego dobrać odpowiedni tonik i krem.
UWAGA! KONKURS!
Jeśli spodobał Ci się ten tekst zapisz się proszę do Newslettera. Ciekawe inspiracje znajdziesz też na fanpage na Facebooku oraz na Bloglovin. Bądź na bieżąco!
Konferencja Meet Beauty - Warszawa 24. 10. 2015 / MOJA RELACJA
14 listopada 2015
12 komentarzy
Gdy przyszedł do mnie mail z informacją o największej
konferencji dla blogerów i vlogerów
urodowych, to stwierdziłam, że to jakaś pomyłka, dlatego zignorowałam tą
wiadomość. Totalnie o tym mailu zapomniałam, aż dostałam przypomnienie jeszcze
na fanpage’u mojego bloga. Wtedy dotarło do mnie, że rzeczywiście taka
konferencja się odbędzie. Oczywiście miałam tysiąc wymówek aby się nie zapisać,
m. in. że i tak się nie dostanę, że jak dojadę do Warszawy, a co ja tam sama
będę robić. Jednak chęć poznania innych blogerek, z innych zakątków Polski
przewyższyła i wysłałam zgłoszenie. Z niecierpliwością czekałam na mail z
informacją, czy się dostałam. Udało się, znalazłam się wśród 250 blogerów i
vlogerów urodowych, którzy mieli zaszczyt uczestniczyć w pierwszej takiej
konferencji.
Do Warszawy z Wrocławia musiałam wybyć już o 1:40. Cała noc
w Polskim Busie. Po całym tygodniu pracy to był hard core. Na szczęście nie
jechałam sama, w podróży towarzyszyły mi Justyna (z Justyną już znamy się od
roku) Marta oraz Magda. Dziewczyny na M poznałam dopiero na dworcu PKS, wspólna
pasja nas połączyła i nie nudziło nam się razem. W Warszawie byłyśmy przed 7
rano. Śniadanie i make up w Mc Donald’s (jest co wspominać). Cała podróż minęła
bezproblemowo i w doborowym towarzystwie. Do Babki dotarłyśmy około 9.00. I tu
już zetknęłyśmy się ze wspaniałą organizacją. Rejestracja przebiegła szybko i
sprawnie, dlatego miałyśmy jeszcze sporo czasu, aby odszukać inne dziewczyny,
zrobić sobie zdjęcia na ściance i przede wszystkim pogadać!
O 10.00 rozpoczęły się
wykłady. Pierwsze wystąpienie należało do przedstawicieli marki Olympus, którzy
starali się nas nauczyć jak robić ładne zdjęcia na bloga. Muszę przyznać, że
powiedzieli kilka cennych uwag, a cała prezentacja była mocno ukierunkowana na
zdjęcia kosmetyków i sesji beauty. Wiedza jaką posiadali ci prelegenci była
ogromna, a zarazem bardzo umiejętnie ją przekazali swoim widzom. Później
Karolina Krysztofiak (autorka bloga: zyj-kochaj-tworz.pl) powiedziała nam o wizualnej identyfikacji
bloga oraz o logo, jak ważną spełnia rolę w identyfikacji marki. Wykład ten był
bardzo ciekawy a materiały, które udostępniła Karolina bardzo przydatne. Po
tych dwóch wykładach była pół godzinna przerwa. W przerwie bez ograniczeń
mogliśmy korzystać z przekąsek oraz napoi. Było przepysznie. Mogliśmy także
zwiedzić stoiska wystawców, które były niesamowicie oblegane, zwłaszcza Pilomax
i Golden Rose. Po przerwie przyszła kolej na bardzo ciekawe tematy wykładów o
Google Analytics (sporo ciekawych, technicznych informacji) oraz o SEO, czyli o
optymalizacji bloga. Na pytanie „Jak analizować ruch na blogu?” odpowiedziała
nam Ania Pytkowska, organizatorka konferencji Meet Beauty. Ania posiada ogromną
wiedzę na temat Google Analitycs i innych pomocnych narzędzi, ponieważ sama prowadzi
bloga: nietylkopasta.pl. Natomiast Tomasz Stopka w bardzo, ale to bardzo ciekawy sposób
opowiadał nam co zrobić, aby wejść na naszego bloga było jeszcze więcej. Książka
o SEO nieraz mnie uśpiła, a Tomek Stopka zadbał, by nikomu się oko nie przymknęło. W
bardzo jasny sposób sprzedał nam kilka tricków, tak aby taka blondynka jak ja,
mogła zrozumieć.
Po wykładzie Tomasza Stopki była godzinna przerwa na lunch. Tutaj
też nam niczego nie brakowało. Jedzenie było urozmaicone, dla każdego coś
pysznego. Nie zabrakło słodkości, piwa
bezalkoholowego, kawy, herbaty i wody. Catering był naprawdę na najwyższym
poziomie. Po tym czasie wolnym były
jeszcze dwa wystąpienia: Pawła Opydo o mediach społecznościowych oraz Olgi
Kulig o początkach vlogowania. Jeśli chodzi o social media to jestem ciemną
masą. Niestety Paweł nie powiedział, jak nadążyć za rewolucją, tylko
przekonywał nas uczestników, że naprawdę warto się „promować” za pomocą innych
kanałów. Natomiast Oleskaaa miała odpowiedzieć na pytanie: „Vlog – jak zacząć?”
i niestety na to pytanie nie odpowiedziała. Jej wykład sprowadził się do
autoprezentacji, niestety żółtodziobom
(takim jak ja) z zakresu YouTube’a niewiele pomogła.
W trakcie wykładów można było wziąć udział w warsztatach
takich jak: panel makijażowy, panel włosowy, panel paznokciowy. Sporą
popularnością cieszyły się także warsztaty fotograficzne. Ja nie brałam udziału
w żadnym panelu, mimo, że zapisałam się na warsztaty z pielęgnacji włosów, to
jednak wolałam zostać na wykładach. Z opinii innych dziewczyn wiem, że
najlepiej wypadł panel Neo Nail, a najsłabiej prezentacja Remington. Po
warsztatach spodziewałam się praktycznej wiedzy z zakresu pielęgnacji.
Niestety panel ten powinien nosić nazwę: „Remington – prezentacja marki”,
myślę, że wtedy nie byłoby rozczarowań.
Z Martą i Justyną nie zostałyśmy na podsumowanie
konferencji, zmęczone udałyśmy się jeszcze do Arkadii, a chwilę później na
autobus powrotny.
Podsumowując wróciłam bardzo zadowolona. Merytoryczne
wykłady, spotkanie z innymi dziewczynami zrekompensowały mi długą podróż. Mimo,
że do domu wróciłam wyczerpana, to Konferencja Meet Beauty 2015 pozostanie na
długo w mojej pamięci. Było to świetne przeżycie, warte tego, aby na wiosnę
zapisać się jeszcze raz. Mam nadzieję, że tym razem zdobędę się na większą odwagę
i poznam jeszcze więcej blogerek na żywo.
Jeśli spodobał Ci się ten tekst zapisz się proszę do Newslettera. Ciekawe inspiracje znajdziesz też na fanpage na Facebooku oraz na Bloglovin. Bądź na bieżąco!
ROSSMANN PROMOCJA -49% | CO WARTO KUPIĆ W ROSSMANNIE?
26 października 2015
26 komentarzy
Informacja o wielkiej promocji w Rossmannie -49% na produkty do makijażu oraz lakiery do paznokci została potwierdzona. Już od kilku dni Internet wrze od tych wieści, zapewne część z Was czekała na ten moment, aby uzupełnić kosmetyczkę o kilka perełek. Uważam, że do tak dużej promocji należy podejść z głową i solidnie zaplanować czego nam brakuje. Ze swojej strony chciałabym Wam nieco podpowiedzieć na co zwrócić szczególną uwagę.
Terminy promocji -49% na kolorówkę:
- Od 02.11 do 06.11.2015
Promocja -49% na wszystkie szminki, błyszczyki, kredki do ust, lakiery i produkty do pielęgnacji paznokci.
- Od 07.11 do 13.11.2015
Promocja -49% na wszystkie tusze do rzęs, cienie do powiek, kredki do oczu i eyelinery.
- od 14.11.2015:
Promocja -49% na wszystkie podkłady, pudry i róże.
Na samym początku chciałabym Was odesłać także do postów z poprzedniego roku, w których wspominałam co warto kupić w Rossmannie, a także czego nie warto kupować. Polecałam Wam także lakiery i produkty do ust.
CO POLECAM KUPIĆ W PROMOCJI -49%?
Szminki / błyszczyki / kredki do ust
Jesienny makijaż | ciemne usta | Makijaż krok po kroku
18 października 2015
16 komentarzy
Jesień w pełni. Za oknem deszcz, zimno i ponuro. Jednak to dobra okazja, aby poeksperymentować i poszaleć z makijażem. Coraz częściej widzę kobiety, które decydują się na noszenie mocnej czerwieni na ustach, właśnie o tej porze roku. Uwielbiam i podziwiam. Dziś przedstawiam moją propozycję makijażu na jesień, czyli lekko przydymione w kolorze brązu oko i ciemnoczerwona szminka, wpadająca w fiolet. Niestety zdjęcie nie oddało w 100% tego koloru.
OPIS KROKÓW
Krok 1. Nakładam bazę Urban Decay na całą powiekę
Krok 2. Podkreślam brwi ciemnobrązowym cieniem e.l.f oraz nakładam na całą ruchomą powiekę jasnobeżowy cień Sensique.
Krok 3. Za pomocą puchatego pędzelka rozcieram lekko granicę przy wewnętrznym kąciku oka oraz dokładam „roboczą kreskę” zrobioną za pomocą brązowej kredki Eveline.
Krok 4. Na drugą połowę powieki (od zewnątrz) dokładam ciemniejszy cień (jasnobrązowy) z palety MUA undressed me too. Staram się dokładnie go rozetrzeć.
Krok 5. O ton ciemniejszy brąz dokładam nad załamanie powieki i rozcieram.
Krok 6. Ciemnym brązem robię dolną kreskę, tak aby łączyła się z tą górną.
Krok 7. Poprawiam „roboczą kreskę” czarnym eyelinerem w żelu. Dodaję do wewnętrznego kącika połyskujący cień.
Krok 8. Tuszuję rzęsy.
LISTA UŻYTYCH KOSMETYKÓW:
- Bourjois 123 Perfect CC Cream
- MAC Studio Careblend Pressed Powder - Light Plus
- MAC Pro Longwear Blush - Rosy Outlook
- Urban Decay Primer Potion Orginal
- MUA Undressed me too
- Eveline Cosmetics Eye Max Precision
- Rimmel waterproof gel eyeliner
- Loreal Volume Million Lashes Feline
- Maybelline Color Sensational Lip Hollywood Red 540
Jeśli spodobał Ci się ten tekst zapisz się proszę do Newslettera. Ciekawe inspiracje znajdziesz też na fanpage na Facebooku oraz na Bloglovin. Bądź na bieżąco!
Urban Decay Eyeshadow Primer Potion Original / Baza Pod Cienie / Recenzja
11 października 2015
19 komentarzy
Zdarza mi się jeszcze słyszeć od koleżanek, że nie wiedzą o istnieniu bazy pod cienie, albo dowiedziały się o tym stosunkowo niedawno. Pod recenzjami innych baz także czytałam komentarze, że część z Was co prawda o bazach coś wie, ale ich nie stosuje. I moje pytanie: "Why?" Moje życie dość się zmieniło po tym cudownym odkryciu. Swoją przygodę z bazami zaczęłam od Inglota, później niewypał Virtuala, kultowa Art Deco, nieco gorsza Kobo. Ale baza pod cienie to podstawa mojego makijażu, nawet tego codziennego.
Odkąd śledzę blogosferę i oglądam YouTube to marzyłam o zdobyciu chyba najsłynniejszej już bazy jaką jest Urban Decay Primer Potion. Dość długo na nią czekałam, ponieważ dostępność w Polsce była dosyć ograniczona. Jedynym zaufanym źródłem od zeszłego roku marki Urban Decay jest Sephora, i to też chyba tylko online, bo stacjonarnie nie wszędzie. Primer Potion jest często podrabiana, więc jednak nie polecałabym kupowania jej na popularnych serwisach aukcyjnych.
Ja swój egzemplarz dostałam jako prezent od męża, który bardzo mnie zaskoczył tym prezentem.
Ja posiadam nową wersję (ale nie najnowszą) tej bazy, czyli tą "z dziubkiem" a nie z aplikatorem. Najnowsza wersja to kombinacja starej i nowej, czyli wyciskana tubka oraz aplikator. Wersja, którą posiadam, jest o wiele bardziej praktyczna, ponieważ możemy lepiej dozować ilość nabieranego produktu. Opakowanie jest bardziej higieniczne, nie dostarczamy do środka bakterii. Zdecydowanie dzięki temu nowemu opakowaniu baza Urban Decay na dłużej wystarcza. Nie dość, że ślicznie wygląda to jest to najwygodniejsza forma (nie cierpię tych baz w słoiczkach). Wersja pełnowymiarowa zawiera 11 ml produktu. Cena jest dosyć wysoka - 90 zł, ale niestety najnowsza wersja podrożała i kosztuje już 99 zł. Zapach tej bazy jest niewyczuwalny. Jeśli chodzi o kolor to dostępne są cztery warianty: Orginal - kolor beżowy, ale na powiekach transparentny, Eden, która może sprawdzić się także jako korektor, Minor Sin z drobinkami oraz wersja Anti-Aging.
To co wyróżnia tą bazę od innych baz, jest na pewno konsystencja, ponieważ nie jest zbyt gęsta, łatwo się ją wydobywa, nie zasycha. Konsystencja jest lekka, kremowo - silikonowa, dlatego łatwo się aplikuje. Niestety minusem przy aplikacji, jest fakt, że szybko wysycha na powiece, a wtedy nieco trudniej aplikuje mi się cień.
DZIAŁANIE URBAN DECAY EYESHADOW PRIMER POTION ORIGINAL
To co dla mnie najważniejsze jest podczas używania tej bazy pod cienie, to fakt, że cienie mają ładniejszy, mocniejszy, intensywniejszy kolor. Nawet najtańsze, matowe cienie nabierają koloru. Wytrzymują zdecydowanie dłużej na powiece oraz nie rolują się w załamaniu powieki. Wystarczy odrobina produktu, aby nałożyć go na całą powiekę. Ważne, aby to była cieniutka warstwa, ponieważ zbyt gruba, może się rolować i utrudniać nakładanie cieni. Na samym początku trzeba wyczuć odpowiednią ilość oraz moment nakładania cieni. Czasem, gdy łzawi mi oko, wtedy niestety baza ta nie sprawdza się i cień lekko się roluje. To co wyróżnia bazę Urban Decay na tle innych jest konsystencja, wygodne opakowanie i mega wydajność. Jak dla mnie sława tej bazy jest jak najbardziej zasłużona, bo do tej pory nie używałam lepszej bazy. Mam jeszcze w zapasie opakowanie Art Deco, ale zapewne wrócę niejednokrotnie do Primer Potion. Jako ciekawostkę chciałabym dodać, że kosmetyki Urban Decay nie są testowane na zwierzętach. Cena tego kosmetyku może odstraszać, ale ja wolę zainwestować 100 zł i mieć mega wydajny i pewny kosmetyk, niż szukać ideału i kupować w tym czasie sporo innych, tańszych kosmetyków.
A Twoim zdaniem, która baza pod cienie zasługuje na miano kultowej?
Jeśli spodobał Ci się ten tekst zapisz się proszę do Newslettera. Ciekawe inspiracje znajdziesz też na fanpage na Facebooku oraz na Bloglovin. Bądź na bieżąco!
Wyniki rozdania - do kogo trafi Bioderma / Tołpa / Balea?
5 października 2015
31 komentarzy
Lepiej późno niż wcale, chciałabym ogłosić zwycięzcę rozdania, które miałam przyjemność organizować. Dziękuję bardzo serdecznie wszystkim osobom, które zgłosiły się do rozdania. Nie przypuszczałam, że rozdanie to będzie cieszyło się sporym powodzeniem. Chciałabym powitać wszystkich nowych obserwatorów i mam nadzieję, że ze mną pozostaniecie.
Nagroda:
- BIODERMA SENSIBIO H2O Płyn micelarny 500 ml
- Tołpa Botanic, białe kwiaty - delikatny płyn micelarny 200 ml
- Balea Body - kakaowe masło do ciała 200 ml
Zwycięzca:
Gratuluję!
LOVE ME GREEN - ENERGETYZUJĄCY PEELING DO TWARZY
28 września 2015
17 komentarzy
Marka Love Me Green jest już dobrze znana jako producent
kosmetyków naturalnych. Szturmem wkroczyła na rynek, gdy nie wiele było wiadomo
jeszcze o kosmetykach naturalnych. Wraz z modą na wszystko eko przyszła i moda
na kosmetyki bio, czyli te bez konserwantów i sztucznych „ulepszaczy”. Sporo
blogerek przeszło na jaśniejszą stronę mocy i wybrały całkowitą pielęgnację
(oraz makijaż) kosmetykami organicznymi. Ja nie należę do tej grupy, jednak maniakalnie
testuję co sieć poleca.
Uwielbiam peelingi i nie raz o tym pisałam. Kilka perełek
już znalazłam m. in. Lirene albo Ava, a mimo to dalej szukam ideału.
Według producenta Love
Me Green - energetyzujący peeling do twarzy to naturalny, wygładzający peeling,
który usuwa martwy naskórek, regeneruje oraz poprawia koloryt skóry. Łagodnie
usuwa zanieczyszczenia, a także eliminuje nadmiar sebum. Ponadto skóra powinna
być miękka, gładka, nawilżona i promienna. Producent obiecuje także, że peeling
zabezpieczy nam skórę przed oznakami starzenia.
Produkt ten jest przeznaczony do skóry mieszanej, tłustej i
suchej, a także normalnej. Zatem jak coś jest do wszystkiego to jest do
niczego. Działanie peeling ma oczyszczające, orzeźwiające, regenerujące,
relaksujące i złuszczające.
LMG energetyzujący peeling do twarzy jest w
bardzo ładnym, minimalistycznym opakowaniu. Konsystencja tego produktu jest
niezwykle rzadka, niczym żel do codziennego mycia. Żel ten zawiera nieliczne
drobinki, które nie są ostre, są bardzo delikatne. Aplikacja tego peelingu
przez zbyt rzadką i lejącą się konsystencję jest utrudniona i nie należy do
najprzyjemniejszych. Zapach peelingu owszem jest pomarańczowy, tak jak zapewnia
producent. Jest naturalny i owszem działa dosyć relaksująco. Jednak z racji iż
jest to olejek eteryczny, dość szybko ten zapach się ulotnił i po kilku
użyciach jest już niewyczuwalny. Ponieważ konsystencja nie jest gęsta, to
produkt siłą rzeczy jest kompletnie niewydajny i starcza raptem na kilka użyć.
Niestety nie zauważyłam obiecanego przez producenta działania. Z racji, że
peeling nie zawiera dużo drobinek, to moja skóra po nim w ogóle nie była
wygładzona. Na pewno nie odnotowałam poprawy kolorytu, ani właściwości regenerujących.
Moim zdaniem peeling nie musi działać nawilżająco (od tego są maski), ten
pozostawia cerę nietkniętą, czyli nie podrażnia, ani nie przesusza. Żadnego
działania złuszczania nie zauważyłam. Cena do najmniejszych nie należy, bo za
75 ml musimy zapłacić 39,90 zł. Produkt ten jest francuski. Kosmetyki można
dostać za pośrednictwem strony internetowej, o ile dobrze się orientuję
kosmetyki nie są dostępne stacjonarnie.
Jedynym plusem Love Me Green – energetyzującego peelingu do twarzy,
który ja zauważyłam jest krótki, naturalny skład. Myślę, że za tą cenę można
znaleźć produkt o lepszym działaniu peelingującym oraz z naturalnym składem. Nie polecam!
Jaki peeling polecasz? Co polecasz marki Love Me Green?
Jeśli spodobał Ci się ten tekst zapisz się proszę do Newslettera. Ciekawe inspiracje znajdziesz też na fanpage na Facebooku oraz na Bloglovin. Bądź na bieżąco!
Recenzja porównawcza czterech kremów do rąk | Anida / Evree / Soap&Glory / Eveline
24 września 2015
28 komentarzy
Wielkimi krokami zbliża się do nas jesień. Co prawda ta
astronomiczna już nadeszła, na szczęście w niektórych rejonach Polski pogoda
jeszcze w miarę dopisuje. Jednak gdy nadejdzie spory chłód i włączy się
ogrzewanie mieszkań poniższy post z pewnością Wam się przyda. Opiszę Wam cztery
kremy do rąk, które ostatnio używałam. Niektóre sprawdziły się bardziej,
niektóre mniej.
ANIDA - KREM DO RĄK I PAZNOKCI Z OLEJKIEM ARGANOWYM SKÓRA PRZESUSZONA I ODWODNIONA
Ten krem mam wersji miniaturowej, dostałam jako gratis do
zamówienia. W pełnowymiarowej wersji jest 100 ml, w cenie około 5 zł. Wiem, że
dosyć popularna jest wersja miodowa tej firmy. Muszę przyznać, że próbka tego
kremu bardzo mnie zaciekawiła. Tak małe opakowanie lubię zabierać ze sobą na wyjazdy,
pobyt w szpitalu, czy także zmieści się do małej torebki. Zapach nie wyróżnia
się niczym ciekawym, ot pachnie jak zwykły „krem Nivea” z domieszką czegoś
mocno słodkiego. Nie jest intensywny, ani za długo się na dłoniach nie
utrzymuje. Konsystencja tej wersji z olejkiem arganowym też należy do tych przeciętnych,
niezbyt gęsta ani rzadka, sprawia wrażenie oleistej. Grubsza warstwa tego kremu może jednak spokojnie
posłużyć jako maska na noc. Cienka warstwa wchłania się natychmiastowo i nie
pozostawia tłustego filtru na dłoniach. Natomiast grubsza warstwa (taka na noc)
sprawia, że dłonie rano są gładsze i lepiej odżywione. Nawilżenie jest raczej
normalne, lekko powyżej przeciętnej.
Krem do rąk i paznokci Anida jest wydajny, wystarczy odrobina, by
posmarować nim dłonie. Opakowanie nie należy do zbyt szczególnie estetycznych,
ale za tą cenę nie ma co wybrzydzać. Ważne, że krem jest przyzwoity, i robi co
do niego należy. Jednak sądzę, że ze skórą przesuszoną i odwodnioną by sobie
nie poradził.
EVREE - HAND CARE MAX REPAIR REGENERUJĄCY KREM DO RĄK
Gdy marka Evree wkroczyła na rynek, miałam wrażenie, że jest
to ekskluzywna marka z wyższej półki cenowej. Wielkie było moje zdziwienie, że
produkty tej marki są na każdą kieszeń. Opakowania są bardzo estetyczne
(przynajmniej mnie się podobają). Konsystencja kremu z tej serii jest również
pośrednia, ani nie rzadka, ani nie gęsta. Jak dla mnie w najlepszym porządku.
Zapach jest bardzo przyjemny, niezbyt intensywny i niedrażniący. Krem Max
Repair przynosi natychmiastową ulgę, gdy odczuwamy napiętą skórę dłoni. Evree
szybko nawilża dłonie oraz delikatnie odżywia. Cienka warstwa super się
wchłania, od razu można kontynuować pracę. Używając tylko cienkich warstw krem
na bardzo długo nam starczy, ponieważ jest bardzo wydajny. Najważniejszy plus –
nie pozostawia uczucia lepkości. Niestety tak jak powyższa Anida pewnie też nie
sprawdziłby się u osób z bardzo suchą skórą. Jak dla mnie jest to jeden z
lepszych kremów do rąk, dla osób z przeciętnymi potrzebami nawilżania dłoni.
SOAP&GLORY HAND FOOD - KREM DO RĄK
Jestem posiadaczką turystycznej wersji 50 ml, idealnej do
torebki. Pełnowymiarowy rozmiar tego kremu to 125 ml, czyli troszkę więcej niż
dwa powyższe produkty. Niestety sporym minusem S&G jest dostępność, a
raczej jej brak w Polsce. Cała blogosfera i vlogosfera huczą o pięknym zapachu
jaki towarzyszy tej marce. Jak dla mnie szału nie ma. Oczywiście zapach jest
bardzo intensywny i dość długo wyczuwalny, jednak dla mnie zbyt ciężki jak na
produkt codziennego użytku. Konsystencja jest w sam raz i tak jak we wcześniej wspomnianych
kremach wchłanianie jest w jak najlepszym porządku. Nie pozostawia po sobie
lepiącej się warstwy. Nie mam przesuszonej skóry dłoni, więc nie sprawdziłam
tego kremu w ekstremalnych warunkach, jednak dla mnie stopień jego nawilżenia
jest na plus. Również niewielka ilość produktu wystarczy aby posmarować dłonie,
przez co krem ten jest także wydajny. To co na pewno się rzuca w oczy to bardzo
estetyczne opakowanie, chyba najbardziej cieszące oko. Jednak produkt sam w
sobie jest ot takim średniaczkiem, więc nie ma czego żałować, że go w Polsce
nie ma. Z czystym sumieniem możemy wybierać rodzime marki.
EVELINE COSMETICS NIEWIDZIALNE RĘKAWICZKI ODŻYWCZO-OCHRONNY KREM DO RĄK
Najgorszy krem zostawiłam na koniec. To nie jest tak, że w
ogóle się nie sprawdził. Jednak porównując go do powyższych kremów ten wypada najsłabiej.
Na pewno minusem jest ciężko otwierająca się tubka (nie wiem czy tylko ja
trafiłam na taką wersję?). Gorzej się wchłania, a także pozostawia leciutką
lepką warstewkę. Więcej dowiecie się czytając szerszą recenzję, którą już miałam okazję napisać.
A Wy co polecacie na jesień / zimę? Jaki krem do rąk u Was sprawdził się najlepiej?
Jeśli spodobał Ci się ten tekst zapisz się proszę do Newslettera. Ciekawe inspiracje znajdziesz też na fanpage na Facebooku oraz na Bloglovin. Bądź na bieżąco!
Jak zapuścić długie paznokcie? Porównanie trzech znanych odżywek – Eveline / Essie / Sally Hansen
8 września 2015
21 komentarzy
Już jako mała dziewczynka marzyłam od długich paznokciach. Oczywiście rodzice zabraniali mi chodzić do szkoły w nieobciętych na krótko paznokciach. Pozwalali mi tylko w wakacje jedynie je pomalować na „niewidoczny kolor”. Okres buntu w gimnazjum przejawiał się u mnie m.in. w noszeniu długich paznokci, co nie zawsze się dobrze kończyło na lekcjach wu-efu. Dlatego teraz odbijam sobie wszystko z nawiązką i wcale nie przeszkadzają mi zapuszczone paznokcie w pracy, podczas pisania na klawiaturze. Nie raz słyszałam „o matko! Jakie długie”.
Aby paznokcie urosły zdrowe musimy o nie szczególnie dbać. O mojej pielęgnacji paznokci już w zeszłym roku wspominałam. Dziś chciałabym te informacje uzupełnić o trzy recenzje stosowanych przeze mnie odżywek do paznokci.
EVELINE - 8 W 1 TOTAL ACTION - SKONCENTROWANA ODŻYWKA DO PAZNOKCI
Tej odżywki nie trzeba przedstawiać, zna ją każda blogerka. Jest to jedna z najpopularniejszych odżywek do paznokci, doczekała się aż 1600 opinii na wizażu. Oceny są dość kontrowersyjne od skrajnie negatywnych po skrajnie pozytywne. Myślę, że warto wydać 12 zł za 12 ml (lub poczekać na promocję) i przekonać się na własnej skórze (paznokciu), jak ta odżywka właściwie działa. Produkty marki Eveline są dostępne chyba w każdej drogerii, nawet można je spotkać od czasu do czasu w Biedronce. Opakowanie jest przyjemne dla oka, choć jak dla mnie opatrzone zbyt dużą ilością napisów. Sam „lakier” ma mleczny kolor, dołączony jest raczej cienki pędzelek, który jakością nie grzeszy. Aplikacja na samym początku jest dosyć łatwa, choć kiepskawy pędzelek może to utrudniać, jednak po kilku tygodniach odżywka gęstnieje i tworzą się grudki. Aby uzyskać efekt długich, zdrowych paznokci należy odżywkę nakładać codziennie po jednej warstwie, po czterech warstwach zmyć i stosować ją przez okres około 4 tygodni. Cała buteleczka starcza na około 6 tygodni regularnego stosowania, jednak ciężko wydobyć około 1/3 produktu. Oprócz kontrowersyjnego formaldehydu, odżywka zawiera „aktywny kompleks Strong Nail” czyli tytan i diament. Moim zdaniem warto sięgnąć po tą odżywkę, stosować ją regularnie, ponieważ u mnie się sprawdziła i nieraz uratowała moje paznokcie. Lubię ją za to, że daje efekt mlecznych paznokci. Sprawdza się solo jak i jako baza. Aby nie zrobić sobie krzywdy należy uważnie przeczytać opis dołączony do odżywki.
SALLY HANSEN - NAILGROWTH MIRACLE - ODŻYWKA DO PAZNOKCI POBUDZAJĄCA WZROST
Jest to zdecydowanie mniej popularna odżywka niż Eveline, z mniejszym szturmem wkroczyła w blogosferę, i bardzo się dziwię dlaczego? Cena regularna może lekko odstraszać 29,90 zł za 13,3 ml. Sally Hansen jest dostępny w każdej sieci drogerii, oraz w drogeriach internetowych (co za tym idzie korzystniejsza cena). Opakowanie tego produktu jest bardziej eleganckie, całe złote, nieprzezroczyste, co może utrudniać podgląd ile odżywki nam zostało. Sama odżywka jest przezroczysta i nadaje paznokciom jedynie blask, co sprawia, że nasze paznokcie wyglądają schludnie, naturalnie i elegancko. Stosować należy systematycznie, co drugi dzień dokładając warstwę. Ja pozostawiając odżywkę na 7 dni bez zmywania, zauważyłam, że traci na trwałości, mętnieje i zaczyna się łuszczyć. Aplikacja tej odżywki jest przyjemna, ze względu na gładką, rzadką konsystencję. Produkt ten jest wydajny, ponieważ pożądany efekt można uzyskać już po zużyciu jedynie 1/3 opakowania. W skład tej odżywki (oprócz kontrowersyjnego formaldehydu) wchodzą: białko sojowe, keratyna, kolagen oraz multiwitaminy. Ja z całego serca polecam właśnie tą odżywkę, ponieważ naprawdę stymuluje wzrost paznokci, paznokcie po niej są zdrowe i mają schludny wygląd. Moim zdaniem jest delikatniejsza niż Eveline. Po niej szybciej można uzyskać efekt zdrowych i długich paznokci.
ESSIE MILLIONAILS - ODŻYWKA WZMACNIAJĄCA PAZNOKCIE
Przed zakupem wyżej wspomnianej odżywki nic o niej nie wiedziałam. Jest moim zdaniem najmniej popularna z odżywek wspomnianych powyżej. Regularna cena odżywek marki Essie to około 39 zł, oczywiście zdarza się ją znaleźć w korzystnej promocji (zwłaszcza w drogeriach internetowych). Pojemność takiej odżywki to 13,5 ml. Produkt ten jest dostępny w wybranych drogeriach, a także w drogeriach internetowych. Wygląd buteleczki tej odżywki jest najbardziej minimalistyczny i charakterystyczny dla marki Essie. Dzięki szerokiemu pędzelkowi bardzo łatwo można nałożyć Millionails, konsystencja jest gładka o kolorze mlecznym. Paznokcie dzięki tej odżywce wyglądają dość schludnie, o kolorze lekkomlecznym, nieco gorzej jak po Eveline. Kolejny minus tego produktu to kiepska wydajność, ponieważ zużycie było widoczne już po kilku użyciach. Dobra wiadomość dla osób, które nie tolerują formaldehydu – to jest jedyna odżywka (którą do tej pory stosowałam) niezawierająca formaldehydu. Moim zdaniem tutaj jest pies pogrzebany, ponieważ ta odżywka jako jedyna u mnie się nie sprawdziła. Jest całkiem niezła jako baza pod kolorowy lakier, jednak na zdrowe paznokcie. Niestety nie poprawia kondycji paznokci, które tego potrzebują. Efekt nie jest widoczny już po 5 dniach jak obiecuje producent. Tej odżywki nie polecam.
A jaka jest Wasza ulubiona odżywka do paznokci?
ROZDANIE
Jeśli spodobał Ci się ten tekst zapisz się proszę do Newslettera. Ciekawe inspiracje znajdziesz też na fanpage na Facebooku oraz na Bloglovin. Bądź na bieżąco!
Nowość | L`OREAL PARIS - VOLUME MILLION LASHES - FELINE
5 września 2015
26 komentarzy
Miałam już do czynienia z kilkoma tuszami do rzęs marki L'oreal. Jeden z serii Volume Million Lashes opisywałam także na moim blogu. Jak dla mnie ikoniczny, złoty tusz to rzęs VML się nie sprawdził. Czy tak samo okazało się z nowością, która dopiero zaczęła być w sprzedaży, a mianowicie z Volume Million Lashes - Feline?
Feline – w języku angielskim znaczy „koci”, dlatego opakowanie tego tuszu jest szmaragdowozielone, aby bardziej przypominać kocie spojrzenie, tak jak mówi reklama. Nowością w tym przypadku jest szczoteczka "Millionizer”, która jest odpowiednio wyprofilowana, aby nadać pogrubienie i podkręcenie. Producent podaje, że do Feline dodano drogocenne olejki, które nadają błyszczącą formułę i nadają zmysłową objętość. Opakowanie maskary zostało tak zaprojektowane, aby nie nabierać zbyt dużej ilości produktu, tym samym nie robiąc grudek.
Tusz dostępny jest w czarnym kolorze. Na pierwszy rzut oka widać, że formuła jest błyszcząca. Ma bardzo ładny, słodko – migdałowy zapach, delikatny, umilający aplikację. Sama aplikacja jest bardzo przyjemna, dzięki odpowiedniej niezbyt rzadkiej i niezbyt gęstej konsystencji. Silikonowa, wyprofilowana szczoteczka ma krótkie włoski, które są w stanie dotrzeć do nawet tych najkrótszych rzęs. Takiej szczoteczki nie ma jeszcze wśród innych tuszów do rzęs marki L’oreal.
Maskara gładko sunie po rzęsach, delikatnie je pogrubiając, nadając naturalny jak dla mnie efekt (w odróżnieniu do tej złotej wersji). Rewelacją jest fakt, że tusz ten wydłuża rzęsy, nietworząc efektu pajęczych nóżek. Widoczne także jest podkręcenie rzęs. Moje rzęsy są dość ciężkie w obsłudze, nie dość, że krótkie, to jeszcze gęste, bardzo łatwo o sklejanie ich. Feline także je lekko skleja, jednak moim zdaniem jest to jeden z lepszych efektów jaki udało mi się uzyskać tuszując je. Na wyróżnienie zasługuje tutaj trwałość – jest wzorowa. Tusz ten wytrzymuje na rzęsach bardzo długo, w ogóle się nie kruszy i nie odbija. Nie są mu straszne upały. Podczas zmywania wieczorem moje rzęsy wyglądają dokładnie tak jak rano zostały pomalowane – hit!
L’oreal Volume Millione Lashes Feline jest już dostępny w drogeriach, obecnie w Rossmannie jest promocja i kosztuje 39,90 zł, regularna cena jego to pewnie będzie 60 zł.
Moim zdaniem warto kupić ten tusz w promocji. Oprócz tego, że dosyć ciężko się go zmywa (jest niezwykle trwały;)) to nie mam do niego żadnych zastrzeżeń. Dla mnie jest genialny.
Jeśli spodobał Ci się ten tekst zapisz się proszę do Newslettera. Ciekawe inspiracje znajdziesz też na fanpage na Facebooku oraz na Bloglovin. Bądź na bieżąco!
ROZDANIE 01.09 - 01.10 | Bioderma / Tołpa / Balea
1 września 2015
51 komentarzy
Mam przyjemność ogłosić rozdanie, które rozpoczyna się dziś 01.09.2015 a kończy się 01.10.2015.
Do wygrania:
- BIODERMA SENSIBIO H2O Płyn micelarny 500 ml
- Tołpa Botanic, białe kwiaty - delikatny płyn micelarny 200 ml
- Balea Body - kakaowe masło do ciała 200 ml
Makijaż wieczorowy | moja propozycja
30 sierpnia 2015
14 komentarzy
Sezon weselny jeszcze trwa w najlepsze. Pogoda nadal rozpieszcza, więc do makijażu wieczorowego można użyć kolorów, tak jak ja to zrobiłam. Kolory, które użyłam do makijażu oczu pasują zarówno do piwnych, zielonych jak i niebieskich oczu. Wykonanie całości sporo mi zajęło, ale efekt jest zadowalający. Poniżej prezentuję zdjęcia, a także listę użytych produktów. Pierwszy raz w swoim życiu użyłam sztucznych rzęs, którymi jestem pozytywnie zaskoczona. Ogólnie obawiałam się ich "noszenia" całkiem niepotrzebnie. Teraz już wiem, że na większe wyjście tylko sztuczne rzęsy :)
UŻYTE KOSMETYKI:
- podkład: L'Oreal True Match - D1W1 - Golden Ivory
- korektor: Catrice Camouflage Cream 010 Ivory
- puder: MAC studio careblend pressed powder - light plus
- róż: MAC Pro Longwear Rosy Outlook
- bronzer: W7 Honolulu
- cienie: Mua poptastic
- tusz: Maybelline Lash Sensentional
- rzęsy: Ardell Demi Whisper
- usta: Maybelline Color Whisper 130 Pink Possibilities
- brwi: elf eyebrow kit light
- eyeliner: Rimmel, Waterproof Gel Eyeliner
Mam nadzieję, że makijaż okazał się dla Was inspirujący. Dajcie znać, czy Wam się podoba?
Jeśli spodobał Ci się ten tekst zapisz się proszę do Newslettera. Ciekawe inspiracje znajdziesz też na fanpage na Facebooku oraz na Bloglovin. Bądź na bieżąco!
TEST drogeryjnych podkładów | Alverde, Bourjois CC krem, Bourjois Helthy Mix, L'Oreal True Match
22 sierpnia 2015
21 komentarzy
Chciałabym Wam przedstawić całą moją kolekcję podkładów. Najlepiej by było gdybym miała jeden uniwersalny, dobry na każdą pogodę i zawsze spełniający moje zachcianki. Jednak jak to przystało na kosmetykoholiczkę mam ich aż 4 i powolutku sobie używam, każdego po trochę. Mam nadzieję, że poniższe zestawienie i porównanie będzie dla Was pomocne, a dzięki niemu ograniczycie swoje zakupy wybierając odpowiedni podkład dla siebie.
ALVERDE MINERAL MAKE UP
Powyższy podkład mam w kolorze 01 Naturelle i jest to najjaśniejszy dostępny kolor. Oprócz tego koloru możemy dostać: 03 Beige Rose oraz 06 Golden Sand. Podkład kosztuje 3,75 Euro (około 15 zł) za 30 ml, jest dostępny jedynie w sieci drogerii DM albo w drogeriach internetowych (prawie dwa razy drożej). Opakowanie mineralnego podkładu Alverde jest dosyć ubogie, gdybym kierowała się tylko wizerunkiem, nie spojrzałabym w stronę tego kosmetyku. Konsystencja produktu jest nadzwyczajnie gęsta, a aplikacja nieco trudna. Z racji, że kosmetyk ten nie zawiera silikonów to rozprowadzenie go równomiernie jest dość niewygodne. Produkt ten lubi smużyć i wolno się wchłania zostawiając wyraźną warstwę. Nie łatwo można utrwalić ten podkład pudrem. Ja nie mam do niego cierpliwości, jednak sporo czytałam pozytywnych opinii o tym podkładzie. Jeśli chodzi o trwałość to tutaj też rewelacji nie ma, dosyć szybko się ściera, na dodatek nie równomiernie pozostawiając placki. Krycie za to tego podkładu jest dobre, jest w stanie zakryć większość niedoskonałości oraz wyrównać koloryt. Z racji, że podkład Alverde jest gęsty można spodziewać się po nim dobrej wydajności. Minusem na pewno dla mnie tego kosmetyku jest zapach, który jest intensywny, określiłabym ten zapach jako „babciny”. Jedynym, co wyróżnia go od pozostałych podkładów jest to bardzo przyjemny skład, bo podkład ten zawiera wiele olei oraz minerałów. Nie przepadam za tym podkładem, używam go jedynie, gdy muszę zakryć niedoskonałości, a nie chcę jeszcze dodatkowo obciążać jej silikonami.
BOURJOIS 123 PERFECT CC CREAM
Co prawda kremu CC podkładem teoretycznie nazwać nie powinnam, ale ten konkretny CC krem jest właśnie takim lekkim, przyjemnym podkładem. Całościową recenzję tego podkładu już miałyście okazję przeczytać. Ja jestem posiadaczką najjaśniejszego odcienia czyli 31 Ivory. W drogeriach możemy dostać także 32- light beige, 33- rose beige, 34- bronze. Regularna cena produktu to 45, 99 zł za 30 ml. Dostępny jest praktycznie wszędzie. Opakowanie jest wygodne, przyciągające uwagę. Konsystencja tego podkładu jest najrzadsza z pozostałych, może się przez nieuwagę nim pobrudzić. Za to aplikacja jest bezproblemowa. Trwałość mnie bardzo zadowala, bo jest w stanie wytrzymać do 8 h (bez ekstremalnych) upałów. Krycie jest w porządku, lubię go za to, że wtapia się w kolor mojej skóry i ładnie ją wyrównuje. Wydajność jest gorsza, ze względu na jego rzadką konsystencję. Zapach jest neutralny, nie drażniący.
BOURJOIS HEALTHY MIX
Można nazwać ten podkład już hitem blogosfery. Ma go już chyba każda blogerka. Większość sięga po najjaśniejszy odcień, czyli 51- Light Vanilla, ja jednak sięgnęłam po nieco ciemniejszy kolor 52- Vanilla. Dostać możemy także: 53- Light Beige, 54- Beige, 56- Light Bronze. Czyli wybór jest dosyć spory. Ten podkład jest najdroższy z całej czwórki i kosztuje 59, 90zł (30ml). Opakowanie jest z wygodną pompką i jest przezroczyste, co ułatwia kontrolowanie zużycia. Konsystencja jest gęściejsza niż kremu 123 CC, ale aplikacja tak samo wygodna. Trwałość również możemy porównać do kremu CC 123 Perfect. Krycie spełnia moje oczekiwania. Jednak ten kolor jest dla mnie trochę za ciemny, a podkład lekko za ciężko, to rzadziej po niego sięgam i ciężko określić mi jego wydajność. Nie dziwię się, że podkład ten podbił blogosferę, bo uważam, że należy mu się wyróżnienie i wart jest każdej złotówki.
L'OREAL PARIS TRUE MATCH
Ostatni podkład mam w kolorze D1W1 – Golden Ivory. Jeśli chodzi o True match to tutaj kolorystyka jest spora, mamy ogromny wybór, nawet wśród odcieni, które nie zawierają różowych tonów. Dla typowych bladziochów także się coś znajdzie. Ten podkład jest dla mnie idealny na zimę, wtedy idealnie współgra z moim kolorem cery. Cena tutaj także nie powala, jedynie tańszy o 1 zł od Bourjois Healthy Mix (czyli 58, 99zł). Dostępny w każdej drogerii. Opakowanie zbliżone do poprzednika, z pompką i przezroczyste. Konsystencja nie jest ani za gęsta, ani za rzadka, rzekłabym w sam raz. ŚwiEtnie się aplikuje, bez smug. Trwałość jest tak jak w przypadku HM, daje radę i 8h. Krycie jest dla mnie wystarczające. Wydajność jest w porządku, myślę, że jeszcze trochę mi posłuży. Bardzo lubię ten podkład, jest w miarę lekki, dobrze kryje, jest trwały i nie powoduje efektu maski. Także i ten podkład wart jest swojej ceny. Ciekawa jestem jak sprawdzi się nowa formuła.
Wszystkie cztery podkłady polecam, ponieważ każdy lubię na swój sposób. Najgorzej współpracuje mi się z Alverde, ale wiem, że i ten podkład ma swoich fanów.
Zobacz także:
Jeśli spodobał Ci się ten tekst zapisz się proszę do Newslettera. Ciekawe inspiracje znajdziesz też na fanpage na Facebooku oraz na Bloglovin. Bądź na bieżąco!
Depilacja laserem diodowym Light Sheer – efekty i moja opinia
19 sierpnia 2015
15 komentarzy
O laserowej depilacji marzyłam od mojego okresu dojrzewania, czyli dobrych kilkanaście lat. Jak tylko zaczęłam borykać się z dodatkowych, nadmiernym owłosieniem próbowałam się go pozbyć na wiele sposobów. Zaczęłam tradycyjnie od maszynki, jednak już po kilku miesiącach wiedziałam, że najlepiej byłoby się pozbyć włosków raz na zawsze. I tak dowiedziałam się o depilacji laserowej, która 15 lat temu była niewyobrażalnie droga. Jako nastolatka sporo marzyłam i wierzyłam w swoje marzenia, dlatego na liście moich celów pojawiła się „depilacja laserowa”.
Długo pewnie jeszcze zwlekałabym z podjęciem decyzji i udaniem się na zabieg, gdyby nie fakt, że z nieba spadła mi koleżanka, która jest kosmetologiem i dzierżawi laser diodowy Light Sheer. Koleżanka zaproponowała mi zabiegi o ponad 50% tańsze niż w pierwszym lepszym gabinecie. Mąż utwierdził mnie w przekonaniu, że jest to okazja, którą należy wykorzystać. Zdecydowałam się na depilację: rąk, całych nóg, bikini i pach. Poddałam się 6 zabiegom. Ogólnie jestem dość blada, a owłosienie mam dość ciemne (kontrastujące do koloru skóry), dlatego powinnam się spodziewać dobrych rezultatów.
![]() |
Źródło |
EFEKTY I MOJA OPINIA:
Niestety nawet po sześciu zabiegach efekt nie jest dla mnie zadowalający. Najgorzej wypadły ręce, ponieważ odrosły mi prawie wszystkie włoski, tak samo ciemne i sterczące. Słabo wypadły też pachy, które niestety od czasu do czasu muszę znowu golić, więc kilka miesięcy i pewnie wrócą do punktu wyjścia. Włosy na udach mam jasne i delikatne więc nie spodziewałam się rewelacyjnych efektów, i rzeczywiście rezultat nie jest imponujący. Najbardziej zadowolona jestem z bikini i łydek. Tych miejsc naprawdę nie muszę golić. Co prawda pojawiło się parę włosków, ale są bardzo delikatne i mało widoczne.
Podsumowując: nie jest to zabieg dla każdego i niestety nikt przed zabiegiem nie da 100% gwarancji, że włosy nigdy nie odrosną. Zabieg do najtańszych nie należy tak więc, to musi być w pełni świadoma decyzja i trzeba być przygotowanym na ewentualność, że zabieg się nie powiedzie. Najlepszą opcją jest w takim wypadku wybrania opcji – bez limitu, czyli płacimy konkretną stawkę za zabiegi, bez względu na to ile ich będziemy potrzebować.
Depilacja laserowa - ból
Bezpośrednio przed samym zabiegiem nie wiedziałam, że depilacja laserem jest bolesna. Byłam święcie przekonana, że jest to bezbolesna metoda depilacji. Otóż muszę do podkreślić, że depilacja laserem diodowym LIGHT SHEER jest bolesna, zwłaszcza bikini i pachy. Wiadomo, że każdy ma swój próg wytrzymałości na ból, mnie bardzo bolało bikini, pachy mniej, a łydki były dość mocno odczuwalne. Z każdym zabiegiem ból jest mniej dokuczliwy, tym bardziej, że wiemy na co się szykujemy.
Depilacja laserowa - przeciwwskazania
•włosy siwe, rude, blond
•włosy cienkie
•ciąża
•cukrzyca, epilepsja
•choroby serca, choroby endokrynologiczne
•nowotwory
•nadwrażliwość na światło
•tendencja do blizn, przebarwień
•bielactwo, łuszczyca, zmiany ropne, trądzik
Depilacja laserowa - czas trwania zabiegu
Depilacja wszystkich wspomnianych partii trwała około 2 godzin. Pierwsza wizyta wraz z wywiadem trwała około 3,5 godziny.
Depilacja laserowa – nie wolno przed zabiegiem:
•Wykonywać peelingu chemicznego bądź mechanicznego
•Opalać się
•Stosować pochodnych witaminy A (retinoidy)
•Usuwać włosków: pęsetą, woskiem, depilatorem lub plastrami
•Stosować leków antydepresyjnych, psychotropowych, sterydów, tetracyklin, retinoidów
•Pić herbatki światłouczulającej (dziurawiec)
•Stosować antybiotyków
Depilacja laserowa - zalecenia po zabiegu
Po zabiegu należy się spodziewać czerwonych punkcików w miejscu gdzie doszło do spalenia cebulki. Skóra jest zaczerwieniona, tak jak po poparzeniu słonecznym, tak więc należy ją pielęgnować jak po kąpieli słonecznej. Przydatny będzie żel z pantenolem. Należy unikać kosmetyków zawierających alkohol oraz drobinki ścierające (peelingi). Nie wolno korzystać z solarium oraz opalać skóry poddanej depilacji przez co najmniej 4 tygodnie po zabiegu, dlatego skazane jest również używanie kremów z wysokim filtrem.
Mam nadzieję, że mój post okazał się przydatny. W razie wątpliwości, proszę pytać :)
Jeśli spodobał Ci się ten tekst zapisz się proszę do Newslettera. Ciekawe inspiracje znajdziesz też na fanpage na Facebooku oraz na Bloglovin. Bądź na bieżąco!
Grecka stylizacja - wspomnienia z wakacji
17 sierpnia 2015
19 komentarzy
Druga odsłona mody na moim blogu. W rolach modelki można było mnie już podziwiać w poście o wygranej w konkursie Pat & Rub. Tym razem prezentuję zdjęcia z wakacji, które spędziłam razem z mężem na słynnej wyspie Kos. Sceneria niedaleko hotelu sprzyjała zdjęciom. Na wieczorne spacery o zachodzie słońca wybierałam głównie sukienki z dzianiny, aby było super komfortowo. I pomyśleć, że kiedyś nie lubiłam sukienek, teraz chodziłabym w nich na okrągło, zwłaszcza w tej, ponieważ jest mega wygodna!
sukienka - Diverse / pasek - unknown / buty - Atmosphere / paznokcie - Nail Inc.
Dajcie znać, czy życzycie sobie więcej modowych postów w moim wykonaniu? Byłyście już na wakacjach? Jeśli tak- pochwalcie się gdzie!
Jeśli spodobał Ci się ten tekst zapisz się proszę do Newslettera. Ciekawe inspiracje znajdziesz też na fanpage na Facebooku oraz na Bloglovin. Bądź na bieżąco!